sobota, 23 listopada 2013

Opowieści o duchach - M. R. James

Za to co robi wydawnictwo C&T należą się ukłony i najszczersze podziękowania. Małe wydawnictwo z grodu Kopernika dzielnie tkwi na rynku i mimo niewielkiej sprzedaży książek nie ustaje w swym działaniu. Ciągle serwuje nam to nowe tytuły ze swojej serii „Biblioteka Grozy”, w której skład wchodzą tacy pisarze jak H. P. Lovecraft, Algernon Blackwood czy M. R. James.

Montague Rhodes James pochodził z hrabstwa Suffolk, w którym umieścił nie jedno swoje opowiadanie. Za życia był rektorem szkoły Eton. M. R. James był człowiekiem trzeźwo myślącym i nie wierzył w zjawiska paranormalne, a w związku z tym w duchy i upiory. Jednak jak na Brytyjczyka przystało raczył się tego typu historiami.

„Opowieści o duchach” składają się z piętnastu niezbyt długich opowiadań. Historie zawarte w tomie są obdarzone typowym klimatem XIX wiecznej Anglii, co przejawia się w tajemniczych domach, cmentarzach, kościołach i złowieszczych lasach. Specyfika Jamesa polega na tym, że próbuje straszyć nas nie tylko widmami i duchami, ale również tajemniczymi przedmiotami czy pradawnymi rytuałami. Zbiór ma swoje wzloty i upadki, mimo to trzyma dobry poziom. Bardzo ciekawą i klimatyczną historią jest otwierająca antologię „Kanonia w Whitminister”, ciekawa i wciągająca powinna być „Tajemnicza karta w historii katedry”, a „Znak graniczny”, „Widok ze wzgórza”, „Opowieść przy kominku”, „Żył pewien człowiek tuż przy cmentarzu”i „Jęcząca studnia” – to bardzo przyjemne historie z dreszczykiem.

W moim odczuciu ten zbiór opowiadań jest nieco lepszy od poprzedniego, historie bardziej zapadają w pamięć i są bardziej klimatyczne. Halloween już za nami, ale jesień to idealny czas, aby zapoznać się z twórczością M. R. Jamesa. Opowiadania radzę czytać ty
lko wtedy, kiedy znajdziemy, chociaż godzinę aby móc całkowicie oddać się lekturze, czytając „Opowieści o duchach”. W niesprzyjających warunkach może nie oddać nam całego uroku, jaki niesie ze sobą ten zbiór opowiadań.

Stara Słaboniowa i Spiekładuchy - Joanna Łańcucka

Można by uznać, że dzisiejszy horror nie może już niczym nadzwyczajnym i oryginalnym zaskoczyć czytelnika, a jednak okazuje się, że może! Wystarczy, że damy to zrobić Polakom!

Anna Łańcucka spadła nam z nieba, albo może jednak spiekła? Lata czekałem, aż ktoś w końcu z naszych rodzimych pisarzy chwyci za pióro i napisze powieść grozy w której pierwsze skrzypce zagrają nasze słowiańskie demony. Tym kimś okazała się Pani Łańcucka.

Teofila Słaboniowa jest starą babulinką zamieszkującą malutką wieś Capówkę, która znajduje się gdzieś na kresach naszej ojczyzny. Główna bohaterka nie jest jednak zwykłą babcią. Teosia ma duże doświadczenie nie tylko w prowadzeniu gospodarstwa, ale i w walce z przeróżnej maści demonami. Gdy racjonalne środki zawiodą do akcji wkracza stara Słaboniowa. I ma co robić: utopce, strzygi, południce, czyli to co słowiańska demonologia ma najlepsze.

Konstrukcja książki może przypominać zbiór opowiadań, jednak nie radziłbym czytać historii wybiórczo, gdyż całość jest ze sobą silnie powiązana. Książka, jak może się wydawać na pierwszy rzut oka, jest historyjką o duchach i demonach. Nie jest tak jednak w całości. „Stara Słaboniowa i spiekła duchy” poza rozrywką i grozą dostarcza nam czegoś więcej. Może nie w każdej historii znajdziemy drugie dno, które może dać nam czytelnikom do myślenia, ale jest takich kilka. Ciekawym przykładem jest opowiadanie o strzydze, dające nie tylko dreszczyk emocji, ale i zmuszające do zastanowienia się nad ludzkim postępowaniem. Osobiście uważam te opowiadanie za najlepsze z całej książki, we mnie wzbudziło współczucie dla strzygi.

Faktem jest, że autorka nie jest pierwsza na rynku wydawniczym, która napisała książkę grozy w naszych ojczystych klimatach. Przed nią był Andrzej Sarwa, Jarosław Moździoch czy popularny ostatnio Stefan Darda. Ten ostatni w wywiadach podkreśla, że polscy autorzy horroru powinni iść właśnie w tym kierunku, który zaprezentowała nam Łańcucka. Jednak mimo tego, że pisarka nie jest prekursorem tego typu historii, to według mnie jest ona pierwszą, której udało się napisać książkę przesączoną tak silnie słowiańszczyzną.

Autorzy horroru na całym świecie strzeżcie się! Bo nadchodzi o to konkurencja, która przepędzi z piedestału tych wszystkich Kingów i Mastertonów. Nie pozostaje mi nic jak zacytować słynne hasło z polskich produktów: Teraz Polska!

wtorek, 13 sierpnia 2013

Opowieści z Dzikich Pól - Jacek Komuda


 Dzikie Pola to staropolska nazwa obecnego Zaporoża. Kraina położna nad dolnym Dnieprem na wschód od rzeki Dniestr. Miejsce piękne, a niebezpieczne zarazem. Miejsce nieodpowiednie dla kogoś, kto szablą ciąć nie potrafi. Miejsce, gdzie gorzałka leje się strumieniami i nikt nie wylewa za kołnierz.
   Jacek Komuda serwuje nam coś bardzo oryginalnego dla polskiej literatury. Powieść grozy o zamierzchłych czasach nie jest może czymś nadzwyczajnym, nawet dla nas Polaków, ale straszenie czytelnika powieścią, której akcja dzieje się w XVII wiecznej Polsce wg mnie jest czymś nowatorskim. Rzeczypospolita Obojga Narodów w literaturze kojarzy nam się nieoderwanie z Sienkiewiczem i jego trylogią, tak więc umiejscowienie akcji horroru wokół szlachty może zainteresować zarówno fana grozy jak i fana powieści historycznej.

 Książka jest zbiorem opowiadań. Rzeczą niezmienną dla każdego opowiadania jest to, że bohaterem jest zawsze jakiś polski szlachetka. Spotykamy tutaj także, znanego z innych książek Komudy, Jacka Dydyńskiego. Każde opowiadanie niesie ze sobą coś z grozy i nie jest to typowa groza, jaką znamy i do jakiej się przyzwyczailiśmy. Autor stara się nas uraczyć słowiańskimi klimatami i stworami. Nie raz czytając opowiadanie poczuje się tą „Polskość”, co jest wielkim plusem książki, ale i nie jedynym. Łącznikiem każdego z opowiadań jest to, że akcja odbywa się na tytułowych „Dzikich Polach”, jedynie opowiadanie „Veto” toczy się w Moskwie, która jest oblegana przez polską załogę w czasie wojny z Moskwą. Tym, co również bardzo przyciąga uwagę jest fabuła. Opowiadania są ciekawe i chce się je czytać jedno po drugim. Bohaterowie pierwszo jak i drugoplanowi są stworzeni poprawnie, nie są to jakieś papierowe postaci, które miałyby tylko wypełniać brakującą lukę. Komuda zadbał o to, żeby każda postać była potrzebna w utworze i żeby uzupełniała się z resztą.

Mościpan Komuda w świadomości Polaków nie kojarzy się z powieścią historyczną, jak ów Sienkiewicz, ale z roku na rok przybywa mu fanów. Kto wie, może moje dzieci będą czytały jego książkę jako lekturę? Cóż, tego nie wiem, ale wiem, że jako potomek szlachty moim obowiązkiem jest zaprosić Waćpanów i Waćpanny na krańce Rzeczypospolitej gdzie szlachta i upiory hulają, że aż miło. Więc nie zwlekajcie.  Panowie podkręccie wąsa, panie siądźcie wygodnie i odwiedźcie Dzikie Pola, gdzie diabeł mówi dobranoc…

 

niedziela, 17 marca 2013

Opowieści grozy wuja Mortimera - Chris Priestley


Literatura grozy nie musi być przeznaczona tylko dla dorosłego czytelnika. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby i młodsi fani literatury znaleźli swoją niszę w horrorze, ale oczywiście taki horror musi być adekwatny do wieku.  Taką właśnie dawkę strachu serwuje nam Chris Priestley z książką dla dzieci „Opowieści grozy wuja Mortimera”.

                Młody Edgar w każde ferie odwiedza swojego wuja, który mieszka w samym środku mrocznego lasu. Las nie należy do tych spokojnych, po których lubimy spacerować, jest mroczny i tajemniczy i coś w nim obserwuje naszego bohatera. Nie mniej ponurej atmosfery doświadczymy w domu tytułowego wuja, nie wspominając już o jego historiach. Opowieści, które nam serwuje wuj Mortimer są ciekawe i potrafią przyciągnąć uwagę nawet dorosłego czytelnika. Na dowód, że każda historia jest prawdziwa stryj Edgara pokazuje mu przedmiot związany z opowiadaniem, co powoduje, że każda opowieść staję się jeszcze bardziej intrygująca. Dużym plusem opowiadań jest to, że nie są one banalne. Innym atutem jest klimat klasycznych opowieści grozy rodem z wysp brytyjskich.  Okładka przyciąga spojrzenie, a do tego wszystkiego mamy ładne i klimatyczne ilustracje, które dodają książce charakteru. Prezent w sam raz na Halloween.

                Książka jest idealną pozycją z gatunku grozy dla młodszego czytelnika. Można tylko pozazdrościć, że samemu nie jest się już dzieckiem, bo czytanie jej w dzieciństwie byłoby wielką zabawą. Jeśli opowiadania przypadną do gustu czytającego to mogę zagwarantować, że nie raz do nich wróci. „Opowieści grozy wuja Mortimera” są idealną pozycją z nutką strachu zarówno dla małych, jak i dużych fanów mrocznej strony literatury. Zapraszam więc wszystkich, którzy się nie boją na odwiedziny do domu wuja Mortimera, gdzie przy filiżance ciepłej herbaty i talerzyku ciasteczek wsłuchamy się w historię, które sprawią, że będziemy chcieli pozostać tam dłużej, a może nawet i całą wieczność?