Za to co robi wydawnictwo C&T należą się ukłony i najszczersze podziękowania. Małe wydawnictwo z grodu Kopernika dzielnie tkwi na rynku i mimo niewielkiej sprzedaży książek nie ustaje w swym działaniu. Ciągle serwuje nam to nowe tytuły ze swojej serii „Biblioteka Grozy”, w której skład wchodzą tacy pisarze jak H. P. Lovecraft, Algernon Blackwood czy M. R. James.
Montague Rhodes James pochodził z hrabstwa Suffolk, w którym umieścił nie jedno swoje opowiadanie. Za życia był rektorem szkoły Eton. M. R. James był człowiekiem trzeźwo myślącym i nie wierzył w zjawiska paranormalne, a w związku z tym w duchy i upiory. Jednak jak na Brytyjczyka przystało raczył się tego typu historiami.
„Opowieści o duchach” składają się z piętnastu niezbyt długich opowiadań. Historie zawarte w tomie są obdarzone typowym klimatem XIX wiecznej Anglii, co przejawia się w tajemniczych domach, cmentarzach, kościołach i złowieszczych lasach. Specyfika Jamesa polega na tym, że próbuje straszyć nas nie tylko widmami i duchami, ale również tajemniczymi przedmiotami czy pradawnymi rytuałami. Zbiór ma swoje wzloty i upadki, mimo to trzyma dobry poziom. Bardzo ciekawą i klimatyczną historią jest otwierająca antologię „Kanonia w Whitminister”, ciekawa i wciągająca powinna być „Tajemnicza karta w historii katedry”, a „Znak graniczny”, „Widok ze wzgórza”, „Opowieść przy kominku”, „Żył pewien człowiek tuż przy cmentarzu”i „Jęcząca studnia” – to bardzo przyjemne historie z dreszczykiem.
W moim odczuciu ten zbiór opowiadań jest nieco lepszy od poprzedniego, historie bardziej zapadają w pamięć i są bardziej klimatyczne. Halloween już za nami, ale jesień to idealny czas, aby zapoznać się z twórczością M. R. Jamesa. Opowiadania radzę czytać ty
lko wtedy, kiedy znajdziemy, chociaż godzinę aby móc całkowicie oddać się lekturze, czytając „Opowieści o duchach”. W niesprzyjających warunkach może nie oddać nam całego uroku, jaki niesie ze sobą ten zbiór opowiadań.
sobota, 23 listopada 2013
Stara Słaboniowa i Spiekładuchy - Joanna Łańcucka
Można by uznać, że dzisiejszy horror nie może już niczym nadzwyczajnym i oryginalnym zaskoczyć czytelnika, a jednak okazuje się, że może! Wystarczy, że damy to zrobić Polakom!
Anna Łańcucka spadła nam z nieba, albo może jednak spiekła? Lata czekałem, aż ktoś w końcu z naszych rodzimych pisarzy chwyci za pióro i napisze powieść grozy w której pierwsze skrzypce zagrają nasze słowiańskie demony. Tym kimś okazała się Pani Łańcucka.
Teofila Słaboniowa jest starą babulinką zamieszkującą malutką wieś Capówkę, która znajduje się gdzieś na kresach naszej ojczyzny. Główna bohaterka nie jest jednak zwykłą babcią. Teosia ma duże doświadczenie nie tylko w prowadzeniu gospodarstwa, ale i w walce z przeróżnej maści demonami. Gdy racjonalne środki zawiodą do akcji wkracza stara Słaboniowa. I ma co robić: utopce, strzygi, południce, czyli to co słowiańska demonologia ma najlepsze.
Konstrukcja książki może przypominać zbiór opowiadań, jednak nie radziłbym czytać historii wybiórczo, gdyż całość jest ze sobą silnie powiązana. Książka, jak może się wydawać na pierwszy rzut oka, jest historyjką o duchach i demonach. Nie jest tak jednak w całości. „Stara Słaboniowa i spiekła duchy” poza rozrywką i grozą dostarcza nam czegoś więcej. Może nie w każdej historii znajdziemy drugie dno, które może dać nam czytelnikom do myślenia, ale jest takich kilka. Ciekawym przykładem jest opowiadanie o strzydze, dające nie tylko dreszczyk emocji, ale i zmuszające do zastanowienia się nad ludzkim postępowaniem. Osobiście uważam te opowiadanie za najlepsze z całej książki, we mnie wzbudziło współczucie dla strzygi.
Faktem jest, że autorka nie jest pierwsza na rynku wydawniczym, która napisała książkę grozy w naszych ojczystych klimatach. Przed nią był Andrzej Sarwa, Jarosław Moździoch czy popularny ostatnio Stefan Darda. Ten ostatni w wywiadach podkreśla, że polscy autorzy horroru powinni iść właśnie w tym kierunku, który zaprezentowała nam Łańcucka. Jednak mimo tego, że pisarka nie jest prekursorem tego typu historii, to według mnie jest ona pierwszą, której udało się napisać książkę przesączoną tak silnie słowiańszczyzną.
Autorzy horroru na całym świecie strzeżcie się! Bo nadchodzi o to konkurencja, która przepędzi z piedestału tych wszystkich Kingów i Mastertonów. Nie pozostaje mi nic jak zacytować słynne hasło z polskich produktów: Teraz Polska!
Anna Łańcucka spadła nam z nieba, albo może jednak spiekła? Lata czekałem, aż ktoś w końcu z naszych rodzimych pisarzy chwyci za pióro i napisze powieść grozy w której pierwsze skrzypce zagrają nasze słowiańskie demony. Tym kimś okazała się Pani Łańcucka.
Teofila Słaboniowa jest starą babulinką zamieszkującą malutką wieś Capówkę, która znajduje się gdzieś na kresach naszej ojczyzny. Główna bohaterka nie jest jednak zwykłą babcią. Teosia ma duże doświadczenie nie tylko w prowadzeniu gospodarstwa, ale i w walce z przeróżnej maści demonami. Gdy racjonalne środki zawiodą do akcji wkracza stara Słaboniowa. I ma co robić: utopce, strzygi, południce, czyli to co słowiańska demonologia ma najlepsze.
Konstrukcja książki może przypominać zbiór opowiadań, jednak nie radziłbym czytać historii wybiórczo, gdyż całość jest ze sobą silnie powiązana. Książka, jak może się wydawać na pierwszy rzut oka, jest historyjką o duchach i demonach. Nie jest tak jednak w całości. „Stara Słaboniowa i spiekła duchy” poza rozrywką i grozą dostarcza nam czegoś więcej. Może nie w każdej historii znajdziemy drugie dno, które może dać nam czytelnikom do myślenia, ale jest takich kilka. Ciekawym przykładem jest opowiadanie o strzydze, dające nie tylko dreszczyk emocji, ale i zmuszające do zastanowienia się nad ludzkim postępowaniem. Osobiście uważam te opowiadanie za najlepsze z całej książki, we mnie wzbudziło współczucie dla strzygi.
Faktem jest, że autorka nie jest pierwsza na rynku wydawniczym, która napisała książkę grozy w naszych ojczystych klimatach. Przed nią był Andrzej Sarwa, Jarosław Moździoch czy popularny ostatnio Stefan Darda. Ten ostatni w wywiadach podkreśla, że polscy autorzy horroru powinni iść właśnie w tym kierunku, który zaprezentowała nam Łańcucka. Jednak mimo tego, że pisarka nie jest prekursorem tego typu historii, to według mnie jest ona pierwszą, której udało się napisać książkę przesączoną tak silnie słowiańszczyzną.
Autorzy horroru na całym świecie strzeżcie się! Bo nadchodzi o to konkurencja, która przepędzi z piedestału tych wszystkich Kingów i Mastertonów. Nie pozostaje mi nic jak zacytować słynne hasło z polskich produktów: Teraz Polska!
wtorek, 13 sierpnia 2013
Opowieści z Dzikich Pól - Jacek Komuda
Dzikie Pola to staropolska nazwa
obecnego Zaporoża. Kraina położna nad dolnym Dnieprem na wschód od rzeki
Dniestr. Miejsce piękne, a niebezpieczne zarazem. Miejsce nieodpowiednie dla
kogoś, kto szablą ciąć nie potrafi. Miejsce, gdzie gorzałka leje się
strumieniami i nikt nie wylewa za kołnierz.
Jacek Komuda serwuje nam coś bardzo
oryginalnego dla polskiej literatury. Powieść grozy o zamierzchłych czasach nie
jest może czymś nadzwyczajnym, nawet dla nas Polaków, ale straszenie czytelnika
powieścią, której akcja dzieje się w XVII wiecznej Polsce wg mnie jest czymś
nowatorskim. Rzeczypospolita Obojga Narodów w literaturze kojarzy nam się
nieoderwanie z Sienkiewiczem i jego trylogią, tak więc umiejscowienie akcji
horroru wokół szlachty może zainteresować zarówno fana grozy jak i fana
powieści historycznej. Książka jest zbiorem opowiadań. Rzeczą niezmienną dla każdego opowiadania jest to, że bohaterem jest zawsze jakiś polski szlachetka. Spotykamy tutaj także, znanego z innych książek Komudy, Jacka Dydyńskiego. Każde opowiadanie niesie ze sobą coś z grozy i nie jest to typowa groza, jaką znamy i do jakiej się przyzwyczailiśmy. Autor stara się nas uraczyć słowiańskimi klimatami i stworami. Nie raz czytając opowiadanie poczuje się tą „Polskość”, co jest wielkim plusem książki, ale i nie jedynym. Łącznikiem każdego z opowiadań jest to, że akcja odbywa się na tytułowych „Dzikich Polach”, jedynie opowiadanie „Veto” toczy się w Moskwie, która jest oblegana przez polską załogę w czasie wojny z Moskwą. Tym, co również bardzo przyciąga uwagę jest fabuła. Opowiadania są ciekawe i chce się je czytać jedno po drugim. Bohaterowie pierwszo jak i drugoplanowi są stworzeni poprawnie, nie są to jakieś papierowe postaci, które miałyby tylko wypełniać brakującą lukę. Komuda zadbał o to, żeby każda postać była potrzebna w utworze i żeby uzupełniała się z resztą.
Mościpan Komuda w świadomości Polaków nie kojarzy się z powieścią historyczną, jak ów Sienkiewicz, ale z roku na rok przybywa mu fanów. Kto wie, może moje dzieci będą czytały jego książkę jako lekturę? Cóż, tego nie wiem, ale wiem, że jako potomek szlachty moim obowiązkiem jest zaprosić Waćpanów i Waćpanny na krańce Rzeczypospolitej gdzie szlachta i upiory hulają, że aż miło. Więc nie zwlekajcie. Panowie podkręccie wąsa, panie siądźcie wygodnie i odwiedźcie Dzikie Pola, gdzie diabeł mówi dobranoc…
niedziela, 17 marca 2013
Opowieści grozy wuja Mortimera - Chris Priestley
Literatura grozy nie musi być przeznaczona tylko dla
dorosłego czytelnika. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby i młodsi fani
literatury znaleźli swoją niszę w horrorze, ale oczywiście taki horror musi być
adekwatny do wieku. Taką właśnie dawkę
strachu serwuje nam Chris Priestley z książką dla dzieci „Opowieści grozy wuja
Mortimera”.
Młody
Edgar w każde ferie odwiedza swojego wuja, który mieszka w samym środku
mrocznego lasu. Las nie należy do tych spokojnych, po których lubimy
spacerować, jest mroczny i tajemniczy i coś w nim obserwuje naszego bohatera.
Nie mniej ponurej atmosfery doświadczymy w domu tytułowego wuja, nie
wspominając już o jego historiach. Opowieści, które nam serwuje wuj Mortimer są
ciekawe i potrafią przyciągnąć uwagę nawet dorosłego czytelnika. Na dowód, że
każda historia jest prawdziwa stryj Edgara pokazuje mu przedmiot związany z
opowiadaniem, co powoduje, że każda opowieść staję się jeszcze bardziej
intrygująca. Dużym plusem opowiadań jest to, że nie są one banalne. Innym
atutem jest klimat klasycznych opowieści grozy rodem z wysp brytyjskich. Okładka przyciąga spojrzenie, a do tego
wszystkiego mamy ładne i klimatyczne ilustracje, które dodają książce
charakteru. Prezent w sam raz na Halloween.
Książka
jest idealną pozycją z gatunku grozy dla młodszego czytelnika. Można tylko
pozazdrościć, że samemu nie jest się już dzieckiem, bo czytanie jej w
dzieciństwie byłoby wielką zabawą. Jeśli opowiadania przypadną do gustu
czytającego to mogę zagwarantować, że nie raz do nich wróci. „Opowieści grozy
wuja Mortimera” są idealną pozycją z nutką strachu zarówno dla małych, jak i
dużych fanów mrocznej strony literatury. Zapraszam więc wszystkich, którzy się
nie boją na odwiedziny do domu wuja Mortimera, gdzie przy filiżance ciepłej
herbaty i talerzyku ciasteczek wsłuchamy się w historię, które sprawią, że
będziemy chcieli pozostać tam dłużej, a może nawet i całą wieczność?
Subskrybuj:
Posty (Atom)