sobota, 29 września 2012

Henry James - W klaszczach lęku


   Po klasykę sięgam chętnie, choć nie za często i z odrobiną nieufności. Klasyka ma to do siebie, że możemy ją kochać albo nienawidzić. Nie inaczej jest z klasyką grozy. Montague Rhodes James jest dla mnie mistrzem w tej dziedzinie. Sympatią darzę twórczość Edgara Allana Poe, z nutką ciekawości sięgam po Edith Wharton czy Mary E. Wilkins Freeman. Wręcz nie cierpię Lovecrafta czy Blackwooda, na którym ten pierwszy się wzorował. A jak u mnie jest z Henry Jamesem? Niestety gorzej niż połączyć twórcę Cthulhu i twórcę Wierzb w jedność.

   „W kleszczach lęku” to moje pierwsze spotkanie z prozą tego Pana, które okazało się całkowitą klapą. Nie ukrywam, że spodziewałem się czegoś, co mnie oczaruje i przykuje moją uwagę do ostatniej strony, a dostałem coś, co odstraszało mnie z każdym przeczytanym wyrazem. Historia jest prosta. Grupa słuchaczy w okresie świąt słucha opowieści jednego z obecnych, który przedstawia historię o pewnej guwernantce. Dom z początku wydaje się normalny, pracownicy mili, a podopieczni głównej bohaterki wymarzeni. Jednak spokój zakłócają dwa widma osób, które zdaje się widzą tylko dzieci i guwernantka. Całkiem dobrze rokujące opowiadanie, jednak na dobrych zapowiedziach się kończy. Czytając miałem wrażenie, że mam do czynienia z twórczością jakiegoś buca, któremu wydaje się, że jest na tyle utalentowany, że nawet opowiadanie grozy nie sprawi mu żadnego problemu, wystarczy tylko użyć dużej ilości elokwentnych słów i ów opowiadanie będzie dziełem sztuki. Niestety takie zabiegi nie wystarczą. Trzeba jeszcze odpowiednio stopniować napięcie i chociaż parę razy sprawić by czytelnikowi zjeżył się włos na karku. W opowiadaniu Pana Jamesa nie doznamy nawet krzty grozy. Książkę czyta się ciężko, każda strona jest ciężarem, który pozostaje nam znieść, jeśli chcemy dobrnąć do końca. Na plus zasługuje tylko i wyłącznie miejsce akcji, którym jest stara posiadłość Bly. Malownicze miejsce, którego zwieńczeniem jest stara posiadłość gdzie odbywa się większość wydarzeń. Bohaterowie również nie zasługują na uznanie. Główna bohaterka potrafi być irytująca. W momencie, gdy na jednej z wież spostrzega zjawę, zamiast skupić się na upiorze ta zaczyna na prawie cała stronę opisywać wieże. Taki zabieg sprawia, że napięcie niepewności całkowicie znika zanim się na dobre pojawi.

   „W kleszczach lęku” mogę polecić tylko fanom prozy Henryego Jamesa. Dla mnie przygoda z Amerykaninem się zakończyła i to na dobre. Pozostaje mi mieć nadzieje, że już nigdy więcej nie będę musiał zmagać się z taką literaturą. Jednakże prawdą jest, że kleszcze lęku zacieśniają się wokół nas w trakcie czytania, ale jest to lęk przez nadchodzącą nudą, a nie przed tajemniczymi i mrocznymi wydarzeniami.

 

czwartek, 19 kwietnia 2012

Kobieta w czerni - Susan Hill



    Ostatnimi czasy, za sprawą ekranizacji, o „Kobiecie w czerni” zrobiło się głośno wśród fanów kina. Zapewne duży wpływ odegrała tutaj postać Daniela Radclifa, filmowego Harrego Pottera, który wcielił się w rolę głównego bohatera. Niewiele osób zdaje sobie sprawę, że film został oparty na powieści Susan Hill o tym samym tytule. Okazję do uświadomienia sobie tego faktu podsuwa nam wydawnictwo Amber wydając tę powieść po raz pierwszy na naszym rynku.
    Sama autorka nie jest obca polskim czytelnikom. Brytyjska pisarka jest znana w naszym kraju głównie z kryminałów, a dokładniej z serii powieści kryminalnych z Simonem Serraillerem. Fakt specjalizowania się pisarki w tego rodzaju gatunku literackim nie przeszkodził jej w napisaniu powieści o duchach.
    Głównym bohaterem jest Arthur Kipps, młody notariusz z Londynu. Nasz bohater musi udać się do Crythin Gifford, do domu na Węgorzowych Moczarach, aby uczestniczyć w pogrzebie Pani Drablow i uporządkować pozostawione przez zmarłą dokumenty. Niestety zadanie z pozoru łatwe zamienia się w koszmar.
    Powieść jest utrzymana w klimacie wspomnień. Arthur Kipps snuje na kartach powieści swoje doznania i przygody, jakie spotkały go w tajemniczym domu. Taka forma narracji, często opiera się na ograniczeniu zbędnych dialogów, co akurat w tym przypadku nie zdaje do końca egzaminu i czytelnik może mieć problem ze skupieniem się. Na szczęście autorce udało się zachować klimat tajemnicy, jaki panuje wokół domu i fabuła nas nie zniechęca. Ze straszeniem jest względnie. Każdy fan powieści grozy, przede wszystkim jest nastawiony na strach. Z „Kobietą w czerni” bywa różnie. Potrafi w nas wzbudzić niepokój, ale nadmiaru wrażeń się nie spodziewajmy.
    Wielkie słowa uznania należą się autorce za klimat XIX wiecznej Anglii. Główny bohater jest dobrze wykształconym gentelmanem. Zobowiązuje go to do pewnych form zachowań, czy sposobu wysławiania się, jakie preferowano w tamtych czasach na Wyspach Brytyjskich.
    „Kobieta w czerni” jest dobrym przykładem powieści spod szyldu ghost story. Każdy fan tego gatunku powinien być zadowolony po przeczytaniu lektury, mimo jej wyżej wymienionej wady. Każdy fan książki na pewno odnajdzie dużo przyjemności w obejrzeniu adaptacji filmowej, jednak nie odda to idealnie atmosfery powieści.


czwartek, 8 marca 2012

W kleszczach lęku - Henry James - premiera

Dzisiaj na sklepowe półki trafiła wznowiona powieść autorstwa Henrego James'a "W kleszczach lęku". Jest to klasyczna opowieść o duchach, utrzymana w klimacie ghost story. Za nowe wydanie odpowiedzialne jest wydanictwo Prószyński i S-ka. W najbliższym czasie w Nawiedzonej Bibliotece ukaże się jej recenzja.

Historia rozpoczyna się w Wigilię Bożego Narodzenia, gdy grupa przyjaciół zgromadzonych w starym dworze, przy kominku snuje opowieści o duchach. Jeden z obecnych opowiada trzymającą w napięciu historię matki i jej dziecka nawiedzanych przez tajemnicze widmo... Losy tych dwojga najbardziej poruszają Douglasa, przypominają mu o niesamowitych zdarzeniach, które spisała jego dawna przyjaciółka, guwernantka… Pod piórem Henry’ego Jamesa, niekwestionowanego mistrza niuansów, ta zgrabna, krótka historia zmienia się w prozatorskie arcydzieło, pełne wieloznaczności i pytań, na które nie ma jasnych odpowiedzi.

środa, 15 lutego 2012

Bestia - Marek Świerczek

      Za oknem zima,a mrozy nie dają o sobie zapomnieć. Debiutancka powieść Marka Świerczka jest idalną pozycją na te zimne dni.    
     Rok 1864. Powstanie styczniowe dogorywa. Kapitan Julian Basowski, Polak w carskiej armii, zabija w pojedynku jednego z petersburskich notabli. By wrócić do łask generała Murawjowa, usiłuje rozwiązać zagadkę brutalnych mordów, których ofiarą padają rosyjscy żołnierze. Przekonuje się jednak, że chłodny racjonalizm, któremu hołduje, zawodzi w obliczu ponurej prawdy.    
     Tak zgrubsza prezentuje się powieść, której opis wydawca zamieścił na tyle książki.
Akcja toczy się na Litwie w jednej z wiosek. Miejsce akcji jest idealne. Śnieg, zapomniana przez Boga osada i otaczające ją lasy, dają niesamowity klimat grozy.
     Główny bohater jest fanem poezji, przez co nie raz będziemy spotykali się z recytacją znanych i mniej znanych utworów. Antyfani poezji zawszę mogą pominąć fragment.

Pierwszą rzęczą jaka nam się rzuci w oczy to dialogi w języku rosyjskim, pisane polską wymową. Niestety, aby zrozumieć o czym mowa, trzeba zaglądać czasami na tył książki, gdzie są zamieszczone tłumaczenia. Cieżko stwierdzić dlaczego autor zdecydował sie na ten zabieg. Na szczęście dialogi w języku rosyjskim nie pojawiąją się aż tak często, by nie wyprowadzić nas z równowagi.
     Powieść jest napisana sprawnym językiem, czyta się ją szybko i przyjemnie. Akcja nie nudzi i potrafi zwrócić uwagę czytelnika.
     Dużym plusem jest klimat panujący w carskiej armii. Oficerowie i żołnierze zachowują się bardzo naturalnie. Zwłaszcza realnie są przedstawieni oficerowie, ich władczość nad zwykłym pospólstwem jest idealnie odwzorowana.
     Zakończenie zaskakuje. Akcja w punkcie kuluminacyjnym zwiększa tempo, dopiero na samym końcu poznajemy tajemnice tytułowej bestii.
     W konkluzji Marek Świerczek ciekawie zadebiutował na rynku grozy. Duże brawa należą się autorowi za napisanie powieści w stylu słowiańskim, gdzie straszą nas upiory i wilkołaki. Autor niczym bestia porusza się po stronicach, polując na nasz strach. W tej walce jesteśmy z nim bez szans.

środa, 8 lutego 2012

Ktoś we mnie - Sarah Waters

      Jest to mój debiut z autorką. Po prześledzeniu twórczości Pani Waters, stwierdzam, że nie specjalizuje się ona w powieściach grozy, mimo to napisała naprawdę fajną powieść z "dreszczykiem".
     Głównym bohaterem jest stary kawaler, doktor Faraday. Ów doktor trafia do tajemniczego domu, który zamieszkuje rodzina Ayresów. Podczas wizyt u zubożałej rodziny, staje się świadkiem niewyjaśnionych wydarzeń. Narracja jest przedstawiona jako wspomnienia doktora, co daje książce dodatkowy klimat.
     "Ktoś we mnie" nie jest dla osoby, która lubuje się w szybkiej akcji. Leniwe tempo, nie za duża ilość dialogów, sprawiają, że książka może się dłużyć. Jest to tylko kwestia gustu, mi taka forma w ogóle nie przeszkadzała. Ba! wręcz nie wyobrażałbym sobie innej dla tej historii. Czytając można wręcz na własnej skórze odczuć atmosferę domu, ciszę i chłód panujące na korytarzach, strach i niepewność towarzyszące wydarzeniom. To wszystko czeka na nas w Hundreds Hall.
     Zbliżając się do końca, obawiałem się trochę o zakończenie. Na szczęście autorka nie zawiodła i stanęła na wysokości zadania. Mimo to nie każdemu będzie odpowiadał sposób w jaki Sarah Waters postanowiła pożegnać się z bohaterami. Żeby się o tym przekonać, trzeba już samemu sięgnąć po książkę i odwiedzić dom rodziny Ayersów, jeśli tylko wystarczy Ci odwagi...