środa, 15 lutego 2012

Bestia - Marek Świerczek

      Za oknem zima,a mrozy nie dają o sobie zapomnieć. Debiutancka powieść Marka Świerczka jest idalną pozycją na te zimne dni.    
     Rok 1864. Powstanie styczniowe dogorywa. Kapitan Julian Basowski, Polak w carskiej armii, zabija w pojedynku jednego z petersburskich notabli. By wrócić do łask generała Murawjowa, usiłuje rozwiązać zagadkę brutalnych mordów, których ofiarą padają rosyjscy żołnierze. Przekonuje się jednak, że chłodny racjonalizm, któremu hołduje, zawodzi w obliczu ponurej prawdy.    
     Tak zgrubsza prezentuje się powieść, której opis wydawca zamieścił na tyle książki.
Akcja toczy się na Litwie w jednej z wiosek. Miejsce akcji jest idealne. Śnieg, zapomniana przez Boga osada i otaczające ją lasy, dają niesamowity klimat grozy.
     Główny bohater jest fanem poezji, przez co nie raz będziemy spotykali się z recytacją znanych i mniej znanych utworów. Antyfani poezji zawszę mogą pominąć fragment.

Pierwszą rzęczą jaka nam się rzuci w oczy to dialogi w języku rosyjskim, pisane polską wymową. Niestety, aby zrozumieć o czym mowa, trzeba zaglądać czasami na tył książki, gdzie są zamieszczone tłumaczenia. Cieżko stwierdzić dlaczego autor zdecydował sie na ten zabieg. Na szczęście dialogi w języku rosyjskim nie pojawiąją się aż tak często, by nie wyprowadzić nas z równowagi.
     Powieść jest napisana sprawnym językiem, czyta się ją szybko i przyjemnie. Akcja nie nudzi i potrafi zwrócić uwagę czytelnika.
     Dużym plusem jest klimat panujący w carskiej armii. Oficerowie i żołnierze zachowują się bardzo naturalnie. Zwłaszcza realnie są przedstawieni oficerowie, ich władczość nad zwykłym pospólstwem jest idealnie odwzorowana.
     Zakończenie zaskakuje. Akcja w punkcie kuluminacyjnym zwiększa tempo, dopiero na samym końcu poznajemy tajemnice tytułowej bestii.
     W konkluzji Marek Świerczek ciekawie zadebiutował na rynku grozy. Duże brawa należą się autorowi za napisanie powieści w stylu słowiańskim, gdzie straszą nas upiory i wilkołaki. Autor niczym bestia porusza się po stronicach, polując na nasz strach. W tej walce jesteśmy z nim bez szans.

środa, 8 lutego 2012

Ktoś we mnie - Sarah Waters

      Jest to mój debiut z autorką. Po prześledzeniu twórczości Pani Waters, stwierdzam, że nie specjalizuje się ona w powieściach grozy, mimo to napisała naprawdę fajną powieść z "dreszczykiem".
     Głównym bohaterem jest stary kawaler, doktor Faraday. Ów doktor trafia do tajemniczego domu, który zamieszkuje rodzina Ayresów. Podczas wizyt u zubożałej rodziny, staje się świadkiem niewyjaśnionych wydarzeń. Narracja jest przedstawiona jako wspomnienia doktora, co daje książce dodatkowy klimat.
     "Ktoś we mnie" nie jest dla osoby, która lubuje się w szybkiej akcji. Leniwe tempo, nie za duża ilość dialogów, sprawiają, że książka może się dłużyć. Jest to tylko kwestia gustu, mi taka forma w ogóle nie przeszkadzała. Ba! wręcz nie wyobrażałbym sobie innej dla tej historii. Czytając można wręcz na własnej skórze odczuć atmosferę domu, ciszę i chłód panujące na korytarzach, strach i niepewność towarzyszące wydarzeniom. To wszystko czeka na nas w Hundreds Hall.
     Zbliżając się do końca, obawiałem się trochę o zakończenie. Na szczęście autorka nie zawiodła i stanęła na wysokości zadania. Mimo to nie każdemu będzie odpowiadał sposób w jaki Sarah Waters postanowiła pożegnać się z bohaterami. Żeby się o tym przekonać, trzeba już samemu sięgnąć po książkę i odwiedzić dom rodziny Ayersów, jeśli tylko wystarczy Ci odwagi...